Koda - SA
Historia KODY chorej na SA
(nadesłana przez Darię)
Cztery lata temu choroba Sebadenitis praktycznie nie istniała, nie było tylu informacji, nie była diagnozowana w Polsce. Chorobę mojej akity rozpoznałam po przypadku opisanym przez Fundację Akity w Potrzebie - piesek Sudoku.
Gdy moja Koda - bo tak ją nazywaliśmy, zaczynała wyglądać z dnia na dzień coraz gorzej, a każde badania na świerzb, grzybicę wychodziły negatywnie, dieta nie pomogła, alergia została wykluczona, przeszukiwałam internet dniami i nocami i przypomniałam sobie, że gdzieś to już widziałam. Weszłam na stronę Akit w Potrzebie i przeczytałam o przypadku Sudoku i byłam pewna. Weterynarz na początku patrzył na mnie jak na wariatkę, nie słyszał o tej chorobie ale z racji tego, że wykluczył wszystko postanowił sprawdzić.
Ja byłam gotowa na wszystko, pamiętam, że przypadek Sudoku był diagnozowany za granicą i chciałam już pisać w sprawie kontaktu itd. na szczęście mój weterynarz odkrył, że ma w podręczniku taki przypadek u pudli i spanieli i podjęliśmy próby leczenia. Próbowaliśmy zwalczyć chorobę sterydami (na samym początku badań, po badaniu krwi wyszły także problemy z tarczycą a więc przyjmowała już hormony), ale po każdej dawce bardzo mocno się to na niej odbijało, nie jesteśmy pewni czy to połączenie hormonów i sterydów czy sam efekt działania ubocznego tych drugich.
Na początku leczenia, przez kilka najbliższych miesięcy było widać poprawę (nawet pomyślałam, że może informacje w internecie nie są wyrocznią i uda się to wyleczyć) później różnie: raz lepiej, raz gorzej... Ostatnie pół roku jej życia było bardzo ciężkie... miała napady kiedy wgryzała się w siebie i miała momenty kiedy jakby w ogóle traciła kontakt, czasami gdy ktoś z domowników wszedł do domu (zazwyczaj zbiegała w 5 sekund ze schodów) potrzebowała naprawdę dłużej chwili by załapać, że ktoś się z nią wita i stoi przed nią... koszmar. Nikomu nie życzę.
Walczyliśmy tak długo jak mogliśmy, a później po prostu nie męczyliśmy jej i siebie bo patrzeć na nią gdy miała te napady... coś okropnego. Niestety, po 2 latach walki, ponad rok temu, musieliśmy podjąć decyzję o uśpieniu Kody. Smutne jest to, że coraz więcej przypadków zachorowań dotyka tą piękną rasę, ale mam nadzieję, że może dzięki temu za kilka lat będzie można z powodzeniem leczyć tą chorobę.
Moja Koda zachorowała mając lat 7 z chorobą żyła jeszcze kolejne dwa. To była moja duma i całe moje serce… wszyscy bardzo mocno tęsknimy za nią. Przepłakałam niejeden dzień i niejedną noc w poszukiwaniu przyczyny tej strasznej choroby. 4 lata temu czułam się strasznie osamotniona, ale dziś wiem, że może ta moja walka doda komuś otuchy i wsparcia, którego ja nie miałam. Tak czy inaczej powodzenia każdemu kto się z tym zmaga, a jeśli zastanawia się czy warto walczyć - warto, naprawdę warto jak najdłużej...
Poniżej moje ulubione zdjęcia Kody, jak jeszcze była zdrowa - taką ją pamiętam...